środa, 22 grudnia 2010

Kulka


Szary poranek wschodził powoli nad małą mieściną. Poranek, jakich wiele: pochmurnie i wietrznie. Miasteczko, w którym rzecz się działa, niczym nie wyróżnia się od tysięcy innych w stanach zjednoczonych. I tylko jedna rzecz – niepozorna metalowa kulka czyniła go wyjątkowym. Niepowtarzalnym. Kulka – chromowa – odbijała leniwie światło. Przy niej leżał zawalony kawałek stropu. Powoli zaczęła się otwierać wystawiając na zewnątrz dwie pary nóg. Powoli zaczęła otwierać swoje oko. Kula widziała świat w podczerwieni, lecz zbudzenie się zawdzięczała swojemu „uchu”. Usłyszała – dochodzące z daleka – dźwięk. Lekkie pomrukiwanie silnika. Zbliżał się dość szybko. Postanowiła ustawić się wyżej. Wdrapała się, więc na dom. Znów usnęła. Czekała na następny sygnał. Tym razem wizualny.
Samochód wjechał już do miasta. Wiedziała o tym. Przecież była połączona z tysiącem maszyn w okolicach. Widziała samochód tysiącem oczu jednocześnie. Czekała. Ponownie wystawiła nogi. Nie było pośpiechu. Samochód zbliżał się. Widziała już jego ciepło. Nie dokładanie rozumiała ten kształt - ten był nadawany dopiero przez Matkę, która liczyła, porównywała i potrzebowała ciągle nowych danych. Kulka odczuwała ten głód. Ona ją też nasycała. Przesyłała dane na temat tego, co widzi i rozumiała. Wiedziała, co ma robić. Ona również liczyła. Sama siebie prosiła o dane. Ona nie jest czymś odrębnym od Matki. Ona jest Matką. Każdy robot obok drugiego, staje się całością. Jak mrówki. Coś uderzyło o ścianę. Kawałek poleciał w stronę samochodu. Cztery źródła ciepła zatrzymały wóz. Czekały. To byli ludzie. Porównania wypadły pomyślnie. Matka liczyła różne ich posunięcia. Taktyka nie była do końca opracowana. Czekali. Wysłać łowców? Fałsz. Zaatakować otwarcie? Fałsz. Zastrzelić? Fałsz. Matka wciąż liczyła. Wraz z nią liczyło tysięce mniejszych i większych robotów zebranych w okolicy. Opracowali plan taktyczny. Zyskowny. Nie tylko zabójczy. Maszyny nie myślą o zabiciu tylko czterech osób. Oni chcą nas zniszczyć w całości. Ich zdaniem zabójstwo czterech osób, dla 30 maszyn jest nie opłacalne. Zbyt duży nakład energetyczny. Zbyt mały zysk. To przecież oczywiste. Wiedziały już, co robić. Nasza mała kulka ruszyła w dół. Bystry obserwator zapewne zauważyłby jeszcze 3 inne maszyny. Jednak nasi bohaterowie byli zdezorientowani. Pewnie zastanawiali się, co się stało.
Myślicie, że dużo czasu minęło od wypadku, do momentu podjęcia decyzji przez Matkę ale to nieprawda. Opowiadanie o tym zajęło parę dobrych minut, lecz dla Matki, te obliczenia były kwestią paru sekund. Może nawet trwało to krócej. Ale wróćmy do naszej kulki. Schodziła ona w dół wzdłuż ściany zostawiając w niej małe dziurki, jak te, które widzieliście na samochodzie, bo ona właśnie wlazła na samochód. Na dach. Następnie dwie schowały się pod bagażnikiem a ostatnia przy silniku. I tak dotarły aż tutaj. Przecież to logiczne: każdy człowiek w końcu trafi do swojej rasy. Ale lepiej zabić setkę niż czterech prawda? Tak, więc nasi bohaterowie wyruszyli w siną dal – nie widząc gdzie zaniosą tę chorobę, która ma zniszczyć świat…
* * *
-…No ja nie widzę innego wyjścia jak to cacko mogło tu trafić – powiedział Sylar – no wiecie: jestem skoperem i znam się trochę na rzeczy. No, oczywiście część szczegółów na pewno ubarwiłem a części na pewno nie ogarnąłem. Ale mniej więcej tak poszło. I wiecie, co? Mogę wam pomóc.
Sylar był starszym facetem. Miał na sobie starą wytartą kamizelkę wojskową, a zza zgarbionych pleców wystawała mu lufa jakiegoś rzadko spotykanego sztucera. Pewnie samoróbka. Jego twarz była naznaczona bliznami po wielu walkach i zmarszczkami wyrzeźbionymi niczym kaniony przez wiatr na skalistej pustyni. Mocno opalona zdradzała, że zapewne wiele wędrował. Wyglądał spokojnie, wesoło i każdy na jego widok czuł pewnego rodzaju przyjaźń. Nie był to typ sprawiającego kłopotu oszusta. Wręcz przeciwnie.
- No jasne, że nam pomożesz. Tylko ile to nas do cholery będzie kosztować co? -rzekł ktoś z ludzi zebranych wokół Sylara. Siedzieli wszyscy razem w barze. Było tłoczno. Dwie osoby tylko miały więcej pustego miejsca w okół siebie. Jedną z nich był Sylar. Drugą był Noe, który rzekł
-No właśnie. Spece nigdy nie biorą małej kasy za pomoc - był wysokim mężczyzną. Wyglądał prawie jak niedźwiedź o dobrych rysach. Niczym wielki dobroduszny dziadek. Sylar domyślał się jednak, że Noe mógł się stać nagle dziką bestią. Na pewno miał nie jednego haka. Trudno w dzisiejszych czasach zarządzać całą wsią. A wygląd Noego nie łatwo było zlekceważyć.
-Panowie. Przecież – jak tu siedzimy – jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i na pewno się dogadamy. Tylko spokojnie – Sylar nie był pewien jak do tego ptaszka podejść. Kłopotliwa to była dla niego sytuacja.
-Może najpierw zacznę od tego, jaką pomoc oferuje. Z początku trzeba na to draństwo zapolować – pokazał leżącą na stole zamkniętą kulę. Była mała i połyskiwała chromem. Miała pięć otworów: jeden większy i cztery – rozstawione w pary – mniejsze. – Potem dopiero możemy się zająć droższą działalnością. Obroną. Nie jest to oczywiście obowiązek. No, jeśli uda się nam w czas przechwycić szpiegów to nikt was nie zaatakuje. Jeszcze nie. Więc wszystko zależy od tego jak się sprężymy. – Noe spojrzał na Sylara ostrym wzrokiem. Miał już dość miłych słów. Chciał faktów. – No, ale przejdźmy do cennika. Podczas polowań, nie będę zbyt wybredny: kąpiel, wizyta u lekarza, lokum i dwa pełne posiłki dziennie wystarczą w zupełności. A jak dojdzie do poważniejszych rzeczy to pogadamy. Nie chce byście się czuli do czegokolwiek zobowiązani.
- Dobrze – rzekł Noe. – Martin – spojrzał w stronę barmana – każde zamówienie Sylara idzie na mój koszt. Oczywiście w ramach dwóch darmowych posiłków.
- Ma się rozumieć Noe- odpowiedział Martin
- A co do twojego lokum – ciągnął dalej Noe – to zaraz znajdziemy coś dla Ciebie. Oczywiście szerokiego wyboru nie ma, więc będziesz musiał wybrać, któryś z baraków gościnnych.

* * *

Noe siedział sam w swoim baraku. Jako jeden z nielicznych miał wygodę posiadania w własnym baraku dodatkowej łazienki. Jego lokum było dzięki temu trzypokojowe – luksusowy wyjątek.
W tę noc siedział i pił jakiś samorobny alkohol. Rozważał. Zastanawiał się nad tym, czy Sylar go nie nabiera. Facet siedział tu już od tygodnia. Może to, miało coś wspólnego z chorobą dziewczynek? Trzy dziewczynki zachorowały na jakąś dziwną chorobę. Czują się słabo, mają gorączkę, wyglądają na niedożywione. Póki, co udawało się Noemu namówić społeczność by dbali o dziewczynki, ale są one dodatkowym ciężarem trudnym do utrzymania w tak ciężkich warunkach. To już nie to, co kiedyś. Nie ma polityki socjalnej. Więc niebawem, będzie musiał ich zostawić swojemu losowi. Natalia zachorowała jako ostatnia tydzień przed przyjazdem Sylara. Prócz niej zachorowały jeszcze Anett i Marry.
Nie wiedział, co robić. Czuł jednak, że problem jest poważniejszy, podpowiadała mu to intuicja. Popijał dużymi łykami wciąż myśląc.
Z domysłów Sylara wynikało, że roboty zostały przywiezione przez czterech niczym nie wyróżniających się podróżników. Ani to ludzie z gangu, ani handlarze. Typowi przejezdni na których można zarobić parę groszy i to wszystko. Nie sprawiają problemów a szukają przygód. Nic wielkiego. Ci znaleźli to, czego szukali. Siedzieli tu trzy dni. Tak jak wielu. Wlali ile się dało do baku, spytali o następną stajce, zabawili się, zjedli, popili i pojechali. Nie dojechali za daleko. Kilometr dalej zderzyli się ze ścianą. Powód? Do wczoraj był nieznany. Samochód był tak zmasakrowany, że ciężko było cokolwiek poznać. Smith – mechanik – siedział nad nim prawie cały dzień – zaniedbując swoją własną firmę. Dowiedział się, że ktoś przeciął kabel hamulcowy i dodał do samochodu jakiś system samoblokujący kierownicę. Smith nie potrafił określić jak, ale mówił, że cokolwiek to było, musiało być dobre w te klocki by coś takiego budować, albo musiało być tak małe by samo to zrobić przed zderzeniem. Do dzisiejszego wieczoru, Noemu ta ewentualność zdawała się być mało prawdopodobna. Sylar zmienił wszystko. Smith znalazł potem kulkę w samochodzie. Wspomniał mi o tym Noemu jako o niczym szczególnym a Sylar, znalazł drugą, taką samą kulkę obok miejsca wypadku i zrobił prawdziwe pandemonium. Niech go cholera…-pomyślał Noe- nie spytał o zgodę ani o nic tylko poszedł i przeraził mieszkańców. Niech go diabli. Miał tylko nadzieje, że nie wkręca, ale niejednokrotnie słyszał o skoperach, którzy by zarobić parę gambli symulowali atak Molocha. Wiedział że musi być ostrożny.
Z drugiej strony, zdawał sobie sprawę, że opowieść Sylara, mogła być tylko ciekawą bajką. Opowieść brzmiała przecież świetnie: bogata w szczegóły, bez żadnych ciemnych punktów. Według Noego opcje były dwie: albo Sylar opowiada w każdej wiosce tę samą bajkę, albo jest naprawdę dobrym fachowcem. W głębi serca miał szczerą nadzieje, że pierwsza wersja okaże się prawdziwa. Może i straci na tym parę gambli, wyrzuci skopera na zbity pysk, ale nie będzie miał Molocha na karku. Właśnie... Moloch...

* * *

W tym czasie w nowym mieszkaniu Sylara paliły się światła mimo później godziny. Stary człowiek siedział nad lampą olejną i z kawałkiem papieru przed sobą i z ołówkiem w dłoni. Wciąż kreślił, zaznaczał i rysował. Tworzył plan działania na następne parę dni. Może tygodni. Siedział nad tym już parę godzin. Mapę narysował sam. Miał trochę wolnych dni i spędzał je spacerując po okolicach. Kiedy wracał do mieszkania- rysował. Nie żeby był nadmiernie zdolny, ale uważał, że w jego fachu przydatne najbardziej były informację, a dla niego, najważniejszą z nich była topografia. Zaznaczone miał już na mapie, najbardziej niebezpieczne miejsca i miejsca gdzie najlepiej można się ukryć, miejsca, które mogą być preferowane przez małe roboty i miejsca preferowane przez większe maszyny. On się na tym znał– nie jeden raz z nimi walczył a przecież doświadczenie robiło swoje.
Można by było powiedzieć, że zajął się kolorowaniem mapy. On jednak zaznaczał najmniejszy front do obrony. Zajmował się też odznaczaniem kwadratów. Wypisywał na nich literki od A do E i cyferki. Im wyższa literka tym większe zagrożenie, a cyferki służyły do ich odróżniania. Był zadowolony ze swojego planu. Nastał świt. Była to ciężka praca. Poszedł pokazać go Noemu. Musiał mu jeszcze powiedzieć, że będzie potrzebował parę osób do pomocy.

* * *

Noe siedział w swoim baraku. Przeglądał plan działania Sylara. Wiele kratek było zaopatrzonych krzyżykiem: był to znak, że zostały już przeszukane. Jednak wciąż, jeszcze wiele kratek pozostało pustych, a minęły już dwa tygodnie. Noego bolała głowa – musiało zmieniać się ciśnienie. Był coraz bardziej przekonany, że Sylar był oszustem.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Wejść.
Wszedł wysoki, barczysty mężczyzna. Był łysy. Zbliżył się i stanął w świetle lampy. Był w średnim wieku, jego twarz nie wyrażała uczuć, oczy miał szare – niczym ze stali. Noe nie bał się go. To nie był typ faceta z ciemnego zaułku. To był człowiek, który w życiu doświadczył wiele zła i nie chciał powiedzieć więcej niż to co trzeba. Był jak skała.
- Jak się masz Jackie? Dawno cię nie widziałem.
-Siedziałem w knajpie wiesz? Spotkałem tego Sylara. Podejrzany gość moim zdaniem. Chce z nim zamieszkać. Sprawdzę go – Jackie nie był typem człowieka, który owijał w bawełnę.
-Co Ty z tego będziesz miał?
-Ty z tego będziesz miał wolne miejsca. Przyjechała karawana Jonny’ego. Nie ma go gdzie położyć. Przecież wiesz. Ja zajmuje sam jeden barak. A tak będziesz miał jeden wolny. Idziesz na to?
-Pewnie będę musiał – Z Jackiem trudno było się targować. Facet wiedział, czego chciał i wiedział jak to osiągnąć. Po prostu. Ciężko się z nim było kłócić.

* * *

Sylar wszedł do swojego pokoju. Ktoś leżał na pryczy naprzeciw jego łóżka.
-Cześć.
-Witaj. Mówią na mnie Jackie. Noe powiedział mi, że dopóki karawana Jonny’ego siedzi w mieście mam się gdzieś przeprowadzić. U ciebie było miejsce. Chyba nie jesteś zły co? – facet był rosły, barczysty. Sylar nie widział jego twarzy, ale kojarzył gościa. Jego głos głęboko zapadał w pamięć. Był chłodny i przerażający –nie był jednak groźny. Po prostu nie wyrażał żadnych Ludzkich uczuć-i przez to wzbudzał niepokój. Sylar znał go z widzenia. Kojarzył go z knajpy. To będzie dobry kompan: mało wygadany, konkretny i szeroki. Co najważniejsze.
-Ależ skądże.
-Całe szczęście. Nie za bardzo mam ostatnio się czym zająć. Może mogę tobie pomóc w poszukiwaniu tych puszek?
-Nie ma sprawy. Ale nie zapewniam dodatkowego wynagrodzenia. Chyba, że wytropisz jakąś maszynę.
Jackie nie odpowiedział. Leżał tylko. Przy łóżku położył ogromny turystyczny tornister, zawierający zapewne jego rzeczy. Sylar położył się na swoim łóżku. Nie miał na nic ochoty. Zasnął zastanawiając się nad następnym dniem. Jackie nie spał.

* * *

-A teraz wypijmy za zdrowie naszego przyjaciela!! - Wykrzykiwał Sylar – za największego, w dosłownym znaczeniu tego słowa, łowce maszyn na świecie. Hip Hip..
-Hurra!!- Odpowiedziała reszta tłumu. Tylko Jackie siedział sam w kącie. Jakby za karę. Popijał coś powoli i zdawał się być rozdrażniony. Chyba nie przepadał za tłumami.
-Odpierdol się Sylar... -odpowiedział. Tłum ludzi zawiwatował jeszcze raz na jego cześć.
-Ale panowie niechaj wam opowiem co się tam stało. Gdybyście widzieli tę całą akcję. – Sylar zniżył głos – szliśmy powoli wśród pustyni nie odzywając się do siebie słowem. Obserwowaliśmy okolice. Pełno w tamtych stronach było kamieni więc niebezpieczeństwo mogło czaić się wszędzie. I gdzieś tam, czaiła się na nas mała chromowa kuleczka. Pewnie już była otwarta i czekała. Była to niebezpieczna wyprawa – mała nieuwaga i mogło być już po nas. Błysnęło nam coś w oku i obydwoje wyjęliśmy broń. Ja wystrzeliłem jako pierwszy.
-BUM!! – krzyknął ktoś z tłumu wskazując palcem chromową kulkę, która leżała na stole.
-Nie, nie. To jeszcze nie była ta chwila. Chybiłem. Była dla mnie niczym piorun poruszający się po ziemi. Niczym srebrna jaszczurka. Szybka i zwinna wśród tych kamieni. Wycelowałem jeszcze raz, ale Jackie Boy wystrzelił szybciej. Co to był za strzał! Jak widzicie panowie w sam środek i zapewniam was- to nie był przypadek. To umiejętności, chłodne oko i żelazna ręka mojego przyjaciela. Mówię wam... Gdyby nie on może już bym nie żył. Martin, podaj jeszcze jedno piwo.
Jackie zaczął zbierać się do wyjścia.
-Co stary? Nie wypijesz z nami? – Spytał go Sylar
-Nie śmieszą mnie te głupoty, które o mnie wygadujesz - Sylara zatkało. Jackie wyszedł. Za nim ruszyła młoda kobieta. Niska, zdrowa blondynka o pełnych kształtach. Gdy wyszła Sylar zawiwatował jeszcze raz i rzekł.
-Mój przyjaciel chyba się dziś zabawi. – Na co reszta zebranych wybuchła śmiechem. Po czym dodał – Aha! Panowie! Czy opowiadałem wam o tym jak razem z Andre ubiliśmy Juggernauta? Nie? No to słuchajcie...

* * *

-Stary co ty tam robisz?! – Krzyknął wchodząc Jackie do Sylara, który siedział na jego łóżku i grzebał w wielkim plecaku.
-Wiesz co? Jak długo żyje czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałem.- powiedział i z plecaka wyciągnął wielki kawałek metalu wyglądający na naramiennik. Zdawał się być ciężki, bowiem dla Sylara wyciągnięcie go było dość trudne – no i masz tego tutaj więcej. Co ty złom zbierasz?
-A co cię to? Ciebie nie pytam co zbierasz. W Jackie’m narastała złość
-Wiem wiem. Ale sam sprawdziłeś co zbieram. A wiesz. Ja nie lubię pozostawać dłużnym. Więc co z tym robisz szefie? Ubierasz? Przecież tego się nie da unieść...
Jackie wyszedł

* * *

Noe siedział w swoim baraku. Ktoś zapukał.
-Wejść
-To ja - Rzekł Jackie – wiem, że Sylar to zdrajca.
-Tak?
-Tak. Mogę to udowodnić
-Jak?
-Przeglądałem jego ekwipunek
-No i?
-Nie mogę powiedzieć.
-Dlaczego?
-On przeglądał mój...
-I co?
-Musisz mi pomóc
-Dlaczego?
-Ponieważ... ponieważ, każdy ma swoje tajemnice.
-Dobrze. Zrobię co tylko mogę. A teraz ty powiedz mi co wiesz.

* * *


-No i znów się spotykamy co? - Sylar był wyraźnie zadowolony. Stał naprzeciwko Jackiego, który klęczał i był związany łańcuchami. Mimo wszystko i tak zdawał się górować nad innymi wzrostem. Dookoła nich zebrała się grupa gapiów, która co chwilę stawała się coraz większa. Jackie miał na sobie jakiś rodzaj zbroi – zdawał się przez to być coraz większy. Na przedzie stał też i Noe. Oglądał z zaskoczeniem zaistniałą scenę.
-Sylar was oszukuje! - Krzyknął Jackie
-Jackie Boy. Może wyłożysz swoją argumentację co? W czym ich oszukuje? Zabieram ich pieniądze? Może mówię, że jestem kimś kim tak naprawdę nigdy nie byłem co?
-Sylar wysłał do was roboty. Uwierzcie mi. Ten samochód, który tu przyjechał. Czy ktoś szybciej zauważył na nim jakieś rysy? Bo ja nie... I niech to cholera ale ich tam na pewno nie było.
-Może i nie było. Może powstały dopiero po wypadku...
-A ja wam mówię, że powstały przed. Na noc przed. I wiem nawet kto je zrobił...
-Niby kto?
-Ty – powiedział spoglądając wprost na Sylara. – bo przecież wszyscy widzieliście te dziury na karoserii. Na dachu panowie. Ten samochód miał dziury na dachu! Niby od odnóg tej pajączkowatej kulki. Panowie widzieliście jak Ci ludzie dbali o swój wóz. Od razu z taką rysą zgłosiliby się do Smitha.
-Świetnie... Świetnie... – Sylar zaczął klaskać. Ludzie pomrukiwali nie za bardzo wiedząc co robić. –A może Ty to zrobiłeś a teraz chcesz zwalić na mnie swoją zasługę. Panowie, widzicie tę zbroję? Myślicie, że człowiek jest w stanie unieść coś takiego? Ja wam mówię, że nie. Ledwo podniosłem naramiennik, a co dopiero całą resztę.
-Ona jest wspomagana.
-Chyba twoją mocą. Zapewniam was, że on nie jest człowiekiem! I mam na to dowody. On nie śpi. Prawie wcale nie je. I ma tak potężną siłę? Nie jest to waszym zdaniem podejrzane? Nie nosi nawet z sobą apteczki. Ani leków. A ja? Co chwilę muszę coś brać. Nawet jeśli to będzie głupi syrop na kaszel. A on? Nic. Może zauważyliście coś jeszcze dziwnego? Jego wyraz twarzy i głos są zawsze jak ze stali. Podejrzane? Ale to nie wszystko – ludzie zaczęli potwierdzająco pomrukiwać.
­-Te uprzedzenia co? Ciemnota. Czegoś nie widzi i podejrzewa. Moglibyście oprzeć swoje wnioski na tym co jest, a nie na tym czego nie ma. Wiecie co możecie znaleźć w jego torbie? Dziesiątki takich maszyn. On je kontroluje. On was nabiera. –Ludzie spojrzeli dziwnie na Sylara.
-Panowie. Nigdy nie nosiłem robota w torbie. Nienawidzę tego ścierwa całym sercem. Chyba mnie nie o to podejrzewacie prawda? A wiecie dlaczego on wie, gdzie są roboty? Sam je tam schował. On jest robotem.
-Nie prawda
-Udowodnij
-Jak?
-Zadaj sobie ranę. Proste. Poleci krew to na pewno jesteś człowiekiem. Nie poleci, to musisz być robotem.
-Nie mogę tego zrobić.
-Dlaczego?

* * *

Noe czekał na odpowiedź Jackiego. Co takiego wiedział o Sylarze, że miał pewność co do jego zdrady? I o jaką kryje tajemnice. Noe czuł szacunek do Jacka, i wiedział, że można mu zaufać
-Zaglądałem do torby Sylara. Widziałem w niej maszyny. Dziesiątki maszyn. Wszystkie sprawne. On włada nimi mocą swojego umysłu. Ja to czuję. Widziałem jak się chowają gdy wchodzę a on jest w pokoju. Nie miał w dłoni niczego. On na pewno nie jest człowiekiem. A ja? Ja od lat byłem na froncie. Wiesz co tam się dzieje? Chciałem wrócić do ludzi, ale widzę, że nie mogę... Mam tylko nadzieje, że ujdę z życiem.

* * *

-Może nie zauważyłeś cwaniaku, ale mam związane ręce.
-Może cię uwolnić i wydać na siebie wyrok śmierci?
-Nikogo nie zabije - powiedział Jacke
-No pewnie Jackie Boy. Mając broń w ręku, będziesz grzeczny i potulny niczym baranek
-Dobrze więc ty to zrób, a wszyscy przekonają się, że ze mną wszystko w porządku. Sylar przeciął skórę tuż pod okiem, na policzku.
Nie krwawił.
-Widzicie? Widzicie? On nie jest człowiekiem
-Ale teraz w zamian chce byś i ty Sylar zrobił to samo.
-Dobrze Jackie Boy - Sylar przeciął sobie skórę na ramieniu. Krew poleciała – no i jak Jackie Boy? Co teraz? Jackie nie wiedział co odpowiedzieć. Był zaskoczony. Ludzie byli źli. Ludzie chcieli krwi.
-Tak więc teraz czas na twoją egzekucję Jackie Boy – Sylar podał pistolet Noemu – to będzie twój zaszczyt.
Noe nie wiedział co robić. Stał przed Jackiem i celował w jego głowę. Spluwa dotykała jego skroni. Nie chciał wystrzelić. Traktował Jacka jak przyjaciela. Był konkretny, dobry. No może nie był człowiekiem, ale to nie jest do końca pewne. Przecież Sylar mógł coś z nim zrobić. Podać Jackiemu jakieś środki chemiczne, a może na policzku leci mniej krwi. Przecież Jakie był na froncie. Może ma żelazny policzek? Może to jakiś szczep i Sylar o tym wiedział. Jackie na pewno był człowiekiem. Ale on nigdy by tego nie udowodnił. A nawet jeśli-ludzie i tak mu nie uwierzą. Co gdyby naprawdę był robotem? Skompromitowałby się. Może sam stałby się wrogiem. Uciekłby.
Sylar stał, nie wiedząc co robić. Noe właśnie uciekał z jego pistoletem. Była to dziwna sytuacja. Spojrzał w oczy Jackiego.
-Nie bój się Jackie Boy. Jeśli on nie chciał to...
BUM!
Głowa Jackiego wybuchła od strzału. Zza nim stała kobieta. Ta sama, która wyszła za nim tej nocy, kiedy pili za powalonego robota. Strzeliła. Teraz uciekała. Sylar stał osłupiały. Wszędzie dookoła.... wszędzie dookoła leżały części elektryczne.


* * *

-Panowie trzeba go pochować. Powiedział Sylar Wszyscy pili w knajpie. Chcieli zapomnieć o tym widoku. Chcieli zapomnieć o wszystkim.
-Pochować? Ja go nie tknę! Rzekł ktoś. Reszta pomrukami zgodziła się z nim
-Założycie na niego hełm, zakopiecie w ziemi i zapomnicie o nim. Dobrze?
-Nigdy w życiu. Rzedł ktoś inny
-Wiecie co czasem kryje się w takich maszynach? Bomby, chemia. Ogólne zło. Ta zbroja stanowi dla was ochronę. Załóżcie mu hełm i zakopcie dupka. I to raz dwa...

* * *
Po spękanym asfalcie kroczył powoli człowiek w starej, wytartej kamizelce wojskowej. Zza zgarbionych pleców wystawała lufa niespotykanego i wyglądającego na samoróbkę sztucera. Twarz miał częściowo schowaną za goglami o oliwkowych szkłach. Dookoła głowy powiewały rzadkie kosmyki długich, szarych włosów, choć czaszkę miał prawie łysą. W rękach trzymał przewiązany w pasie kabel, na końcu którego zgrzytała i brzęczała sterta ciągniętych po ziemi i związanych ze sobą elektronicznych części, zdobytych na maszynach Molocha. Szedł powoli, krok po kroku, w stronę lśniącej w oddali osady. Słyszał niesione z wiatrem, niewyraźne odgłosy żyjącego miasteczka, pracujących i bawiących się mieszkańców. W promieniach zachodzącego słońca spostrzegł w końcu dużego osobnika o potężnych ramionach, okutego w stalowy pancerz, który zdaje się czekał na niego. Gdy spotkali się kilkadziesiąt kroków od osady, wędrowiec puścił kabel ze swoim dobytkiem i wyciągnął rękę na powitanie. Dłoń opancerzonego zacisnęła się na jego prawicy z siłą stali.
-Długo czekałeś? Spytał facet przyodziany w stal.
-Tydzień. Odpowiedział drugi.
-Cholera nieźle mnie urządziłeś, jeśli aż tyle się leczyłem.
-To nie byłem ja.
-Więc kto?
-Ta laska.
-Hm?
-Ta z posterunku
-Myślisz że dała się nabrać?
-Oczywiście
-Całe szczęście. Teraz będziemy mogli się dalej zabawiać. Ale myślisz, że ten cały spektakl był potrzebny? Nie mogliśmy jej po prostu zabić?
-Jeśli byś ją zabił, albo gdybym ja to zrobił, goniliby nas dalej. Teraz zaprzestaną. Ona pójdzie z raportem, do posterunku, że zabiła bombowca, czy jak tam nas nazywają.
-Rzeczywiście.
-Wiesz oni mało wiedzą. Spodziewali się jednego robota, który używa mniejszych robotów w kształcie kul do wysadzania całych miast. Są po prostu głupi. Nigdy nie zakładają gorszej ewentualności.
-A jak twoja ręka?
-Szybko się zagoiła. Nikt nie zwrócił uwagi. Te poduszki, które utrzymują nie skrzepniętą krew pod naszą sztuczną skórą świetnie się sprawdzają. Też musisz sprawić sobie coś takiego
Zapadła cisza.
-Hm? - spytał ten w goglach.
-Wiesz co?
-No?
-Czasem się boje że mnie tak zostawisz... Bez hełmu... no i że nie wyjdę z tego...
-Nie martw się. Rozstawiłeś miny?
-Oczywiście.
-To będzie dopiero ciekawy spektakl
-Żałuje tylko jednego...
-Hm?
-Że nie zabił mnie Noe.
-Dlaczego?
-Miałby wyrzuty sumienia
-I tak trzeba go będzie zlikwidować.
Z pod koszuli podróżnego wyłonił się mały robot. Metolawa kulka o czterech odnogach. Wszyscy razem patrzyli na miasto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz